sobota, 10 listopada 2012

Rozdział 1: Poranek w Norze i wyjazd.

- Ginny! Ginny obudź się! Musisz się jeszcze spakować! – Pani Weasley budziła swoją córkę, gwałtownie szarpiąc jej ramionami, bo inaczej nie dało się jej obudzić.
Weasley'ówna usiadła i przeciągnęła się leniwie.
- Która godzina? – Spytała zaspana.
- Już siódma, a o jedenastej macie pociąg! No, wstawaj! – Odpowiedziała jej mama i opuściła jej pokój, by obudzić resztę dzieci.  

Ginny wstała, nasunęła na stopy kapcie i podeszła do okna. Rozsunęła zasłony i zmrużyła oczy, kiedy słońce zaatakowało jej oczy, jeszcze nie przyzwyczajone do światła dnia. Następnie przeniosła się do łazienki i o mało nie krzyknęła, widząc swoje odbicie w lustrze. Pod oczami miała ciemne kręgi od niewyspania, a jej rude włosy były pełne kołtunów. W tamtej chwili sercem dziękowała matce, że obudziła ja tak wcześnie, bo nie wyrobiłaby się ze wszystkim.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- To ja, Fred!
- I George!
- Wchodźcie. – Powiedziała, szybko przemywajac twarz chłodną wodą. Kiedy wyszła z łazienki, na jej łóżku siedziała dwójka identycznych chłopaków, uśmiechając się do niej zadziornie. Fred trzymał w ręku pudełku z namalowanym "W", jak Weasley.

- Wiesz, jedziesz dziś do szkoły, więc pomyśleliśmy, że to ci się przyda. – Rzekł, po czym wręczył jej do ręki paczkę z ich „słodyczami”.
Ginny mimowolnie się uśmiechnęła. Chłopcy w zeszłym roku skończyli już naukę w Hogwarcie i już nie raz próbowali ja przekonać, aby dalej sprzedawała w szkole ich wymyślne słodkości.
- Dzięki. - Powiedziała i wpadła na pewien pomysł. - Na pewno Parkinson ich spróbuje! Już widzę jej minę! Ale i tak otworze to dopiero na miejscu. – Powiedziała i wrzuciła pakunek do kufra, który leżał otworzony na podłodze.
- Jak tam chcesz. To my idziemy. - Rzekł George i zniknęli za drzwiami.

Gin podeszła do szafy i otworzyła ją. Wyjęła z niej wszystkie ubrania i starannie poukładała w dużej walizce, aby wszystko się zmieściło. Po niespełna godzinie do jej pokoju wparował Ron.
- Nie umiesz pukać? – Spytała oburzona. Rudzielec wywrócił oczami, cofnął się i zapukał w drzwi, po czym wszedł.

- Lepiej? - Mruknął, a Ginny kiwnęła głową. - Śniadanie gotowe. – Powiedział.
- Niedługo przyjdę. - Pomachała ręką dla brata na znak, że ma wyjść. 
Kiedy drzwi się za nim zamknęły, dokończyła układać w kufrze, po czym zeszłą na dół, na schodach przeskakując co dwa stopnie. Przy stole siedzieli już wszyscy; cała jej rodzina, Hermiona i Harry. Pan Weasley był zaczytany w lekturze "Proroka Codziennego", a reszta gawędziła wesoło o nadchodzącym roku szkolnym.
- Cześć wam! – Ginny usiadła przy stole.
- Cześć! Jak tam się spało? – Spytała Hermiona, odrywając wzrok od Rona.
- Było całkiem dobrze, dopóki mama nie przerwała mi snu. - Tu spojrzała na Molly, która wyjątkowo się zaperzyła, po czym zniknęła w kuchni. - A u ciebie Harry? Jak się czujesz? – Popatrzyła teraz na czarnowłosego chłopaka, który siedział na przeciwko niej.
- Nie najgorzej. – Odpowiedział, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
- Śniadanie! - Krzyknął ucieszony Ron. 

Na stole pojawiły się talerze z posiłkiem i zaczęli jeść. Gdy skończyli, Ginny pobiegła się ubrać. Nałożyła dżinsy i ciemno-fioletową bluzkę na ramiączka. Do tego fioletowe trampki.
Zaciągnęła swój kufer na dół i ustawiła go wraz z resztą koło kominka. Siecią Fiuu mieli zamiar dostać się na peron.
Pani Weasley ucałowała wszystkich po kolei, a Ginny dodatkowo przycisnęła do piersi.
- Bądź ostrożna. - Wyszeptała.
- Spokojnie, mamo. Nic mi się nie stanie, Hogwart to najbezpieczniejsze miejsce na ziemi.- Odpowiedziała, odrobinę zażenowana. Ta sama gadka powtarzała się co roku.

- No przecież wiem, ale..
- Mamo. - Przerwała jej dziewczyna. - Tam, gdzie jest Albus Dumbledore, tam jestem bezpieczna. Wiesz o tym. - Dodała, odsuwając się od matki. - To do zobaczenia w Święta!
Chwyciła swój kufer i skierowała się w stronę kominka. 
- Piszcie do nas czasem! - Krzyknęła Pani Weasley, z uśmiechem patrząc, jak jej dzieci jedno za drugim znikało w szmaragdowych płomieniach.

- Mogę się dosiąść? 

Wzrok wszystkich skierował się w stronę drzwi ich przedziału. Stała tam Luna Lovegood, w lewej ręce trzymajac kufer, a w drugiej ściskając z tuzin magazynów jej ojca, zwanych powszechnie jako "Żongler".
- Jasne. – Odpowiedziała Hermiona, klepiąc miejsce obok siebie. 

 Przez następną godzinę, gawędzili wesoło o wakacjach i grali w eksplodującego durnia. W pewnej chwili Ginny poczuła lekki ucisk w żołądku, który z każdą chwilą przybierał na sile.
- Muszę wyjść. Źle się czuje. – Powiedziała, podnosząc się z siedzenia.
- Iść z tobą? – Spytała Grenger. Niemal zawsze trzymały się razem, kiedy nie spędzały czasy z Harrym i Ronem.
- Nie, dzięki. – Wyszła z przedziału i poszła do łazienki, która znajdywała się na drugim końcu pociągu. Po drodze mijała wagon ze ślizgonami.
- Co ty tu robisz Wesley? – Spytał zgryźliwy głos, po czym słychać było szuranie otwieranych drzwi przedziału. Malfoy, pomyślała.
- Idę do łazienki. – Powiedziała. - A poza tym, nie powinno Cię to interesować.
- Czemu tutaj? - Dopytywał się.
- Bo była najbliżej? - Spytała ironicznie.
- A czemu nie ma z tobą tej Granger? Zawsze trzymałyście się razem.
-Ugh, Malfoy, daj mi spokój. - Warknęła i poszła.

3 komentarze:

  1. Wow zajebiste to jest :) bd czekała na następny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Trafiłam na twoje opowiadanie na twoim poprzednim blogu na Onecie i bardzo mi się spodobało, ogólnie rzecz biorąc jak prawie każde o Draco i Ginny. Nie mogę się więc już doczekać następnego rozdziału, życzę weny :**

    OdpowiedzUsuń
  3. bardzo fajnie piszesz zapraszam do mnie
    http://potterimalfoywybrali.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń