czwartek, 8 sierpnia 2013

Rozdział 2: Nocne spotkanie.

Dojechali do Hogwartu po kilku godzinach. Ginny ruszyła w stronę schodów prowadzących do jej dormitorium. Ledwo zdążyła otworzyć drzwi, kiedy coś ciężkiego uderzyło w jej klatkę piersiową. Chwilkę zajęło jej rozpoznanie swojej najlepszej przyjaciółki, Jill, która przytulała ja właśnie na powitanie.
- Och, Ginny! Tak bardzo tęskniłam! - Pisnęła, odsuwając się od niej i wesoło klaszcząc w ręce.
- Matko, nie poznałam Cię... - Wyszeptała, oglądając koleżankę od stóp do głowy.
Bardzo się zmieniła przez te dwa miesiące. W zeszłym roku szkolnym wyglądała jak mała, rozchichotana dziewczynka: włosy zawsze spinała w kok, odsłaniając dziecięcą twarz i urocze, zielone oczy. Teraz na jej policzkach pojawiły się dołeczki, które uwydatniły jej wystające kości policzkowe, a oczy (bynajmniej sprawiały takie wrażenie) nabrały koloru. 
- Z kim mamy dormitorium w tym roku? - Spytała Gin, patrząc na wolne łóżko w rogu pokoju. Nie było tam jeszcze kufra.
- Nie mam pojęcia. Chyba na razie z nikim. -Odpowiedziała Jill, wzruszając ramionami.
- To może nawet i lepiej. - Przyznała i odłożyła swój kufer na łóżko. Opadła na nie bezwładnie i westchnęła. Najchętniej by sobie teraz pospała, podróż ją wykończyła, jednak musiała jeszcze iść na kolację.

Wielka Sala wrzała od rozmów uczniów, którzy witali się po dwumiesięcznej rozłące. Ginny usiadła pomiędzy Hermioną a Jill, naprzeciwko Harry'ego. Dość dziwnie się zachowywał, unikał jej wzroku, a na jej pytania odpowiadał tylko monosylabami. Tak, nie, może, czasem, później. To stawało się już denerwujące.
Dumbledore wygłosił swoją przemowę, a do sali weszli poddenerwowani pierwszoroczniacy. Ustawili się rzędami koło podestu, na którym stał stołek, a obok niego McGonagall, z Tiarą Przydziału w ręku, która momentalnie zaczęła śpiewać:

Może i nie jestem śliczna, 
Może i łach ze mnie stary,
Lecz choćbyś świat przeszukał,
Tak mądrej nie znajdziesz tiary.
Choćbyś swą głowę schował,
Pod pachę albo w piasek,
I tak poznam kim jesteś, 
Bo dla mnie nie ma masek.
Śmiało, dzielna młodzieży,
Na głowy mnie wkładajcie,
A ja wam zaraz powiem,
Gdzie odtąd zamieszkacie.
Może w Gryffindorze,
Gdzie kwitnie męstwa cnota,
Gdzie króluje odwaga,
I do wyczynów ochota.
A może w Hufflepuffie,
Gdzie sami prawi mieszkają,
Gdzie wierni i sprawiedliwi,
Hogwartu szkoły są chwałą.
A może w Ravenclawie,
Zamieszkać wam wypadnie,
Tam płonie lampa wiedzy,
Tam mędrcem będziesz snadnie.
A jeśli chcecie zdobyć
Druhów gotowych na wiele,
To czeka was Slytherin,
Gdzie cenią sobie fortele.
Więc bez lęku do dzieła!
Na głowy mnie wkładajcie,
Jam jest myśląca tiara,
Los wam wyznaczę na starcie!

Dzieci po kolei siadały na stołku i wkładały Tiarę na głowę. Ta po krótkim zastanowieniu wykrzykiwała nazwę domu, a nowy uczeń zostawał ciepło przywitany przez swoich nowych kolegów.
Po kolacji wrócili do Pokoju Wspólnego. Ginny zajęła miejsce w fotelu obok kominka, po czym zaczęła wpatrywać się w migoczące płomyki, które lizały drewno. W pewnym momencie coś stuknęło i wszyscy spojrzeli na okno, przez które wleciała ciemnobrązowa sowa z listem przywiązanym do nóżki. Już z daleka można było zauważyć stempel Ministerstwa Magii.
Hermiona poderwała się z kanapy, wzięła kopertę, poczęstowała sówkę smakołykiem i wypuściła przez okno. Z napięciem wpatrywali się, jak brązowowłosa otwiera kopertę i wodzi po kartce wzrokiem.
- No pięknie. - Mruknęła, podając list dalej, do Harry'ego i Rona. - Za tydzień mamy wyjechać z Hogwartu, ponoć jesteśmy potrzebni w Ministerstwie.
- Na pewno nie o to im chodzi. - Mruknął Harry, wkładając kartkę z powrotem do koperty, a tą z kolei wrzucił do torby Hermiony.
- Chcą nas wykurzyć z Hogwartu. - Mruknęła Ginny, intensywnie wpatrując się w ogień.
- Nas? - Zdziwił się Ron.
Gin spojrzała na niego.
- No tak. Chyba nie sądzisz, że sama tu zostanę?
Hermiona westchnęła i przysiadła się na oparcie jej fotela. Już po jej spojrzeniu było widać, że to co powie, na pewno jej nie ucieszy.
- Ginny, chyba nie sądzisz, że zabierzemy Cię ze szkoły, podczas gdy Sama-Wiesz-Kto ze swoimi podwładnymi grasuje nawet na ulicach?
W Rudej coś się zagotowało, na jej policzki wpłynęły rumieńce złości.
- Może przestaniecie mnie w końcu traktować jak dziecko?! - Krzyknęła, podrywając się gwałtownie z fotela.
- Ale Ginny, my...
- Nie! - Przerwała jej. - Tak mnie właśnie traktujecie! Jak dziecko, które nie potrafi się obronić!
Ron stanął za zaskoczona Hermioną.
- Nie prawda! - Wtrącił się.
Oczy Ginny zaszkliły się od łez.
- Tak?! To mi to udowodnijcie i zabierzcie mnie ze sobą! 
Poczuła czyjąś rękę na swoim ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła Harry'ego.
- Ginny... Nie ma mowy.  - Wyszeptał.
Gin strzepnęła jego rękę i pobiegła do dormitorium. Pozasłaniała swoje łóżko z każdej strony i pozwoliła, aby łzy pociekły po jej policzkach. Wtuliła się w poduszkę i chyba zasnęła, bo następne co pamiętała, to to, że patrzyła na zegarek i była druga w nocy. Ponowne zapadnięcie w sen nie wchodziło w grę, nie była śpiąca. Wstała i założyła swoje ukochane trampki. Zeszła do Pokoju Wspólnego i po cichu przeszła na korytarz.
O tej porze nikogo nie powinno być, pomyślała i  wolnym krokiem poszła przed siebie. Nagle poczuła jak o coś uderza i upadła na ziemie.
- Weasley? Co ty tu robisz? – Spytał Draco, uśmiechając się ironicznie.

- Wyjąłeś mi to z ust. – Warknęła i podniosła się z ziemi. Blondyn ledwo hamował swój śmiech.
- Nie ładnie to tak chodzić po zamku o tej godzinie.

- Taak? To dlaczego tu chodzisz?
Uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Prefekt może więcej, więc albo zaraz wrócisz do dormitorium, albo już na początku roku szkolnego Gryffindor straci punkty. 
Ginny pokazała mu język i ponownie zniknęła za portretem Grubej Damy.  

sobota, 10 listopada 2012

Rozdział 1: Poranek w Norze i wyjazd.

- Ginny! Ginny obudź się! Musisz się jeszcze spakować! – Pani Weasley budziła swoją córkę, gwałtownie szarpiąc jej ramionami, bo inaczej nie dało się jej obudzić.
Weasley'ówna usiadła i przeciągnęła się leniwie.
- Która godzina? – Spytała zaspana.
- Już siódma, a o jedenastej macie pociąg! No, wstawaj! – Odpowiedziała jej mama i opuściła jej pokój, by obudzić resztę dzieci.  

Ginny wstała, nasunęła na stopy kapcie i podeszła do okna. Rozsunęła zasłony i zmrużyła oczy, kiedy słońce zaatakowało jej oczy, jeszcze nie przyzwyczajone do światła dnia. Następnie przeniosła się do łazienki i o mało nie krzyknęła, widząc swoje odbicie w lustrze. Pod oczami miała ciemne kręgi od niewyspania, a jej rude włosy były pełne kołtunów. W tamtej chwili sercem dziękowała matce, że obudziła ja tak wcześnie, bo nie wyrobiłaby się ze wszystkim.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- To ja, Fred!
- I George!
- Wchodźcie. – Powiedziała, szybko przemywajac twarz chłodną wodą. Kiedy wyszła z łazienki, na jej łóżku siedziała dwójka identycznych chłopaków, uśmiechając się do niej zadziornie. Fred trzymał w ręku pudełku z namalowanym "W", jak Weasley.

- Wiesz, jedziesz dziś do szkoły, więc pomyśleliśmy, że to ci się przyda. – Rzekł, po czym wręczył jej do ręki paczkę z ich „słodyczami”.
Ginny mimowolnie się uśmiechnęła. Chłopcy w zeszłym roku skończyli już naukę w Hogwarcie i już nie raz próbowali ja przekonać, aby dalej sprzedawała w szkole ich wymyślne słodkości.
- Dzięki. - Powiedziała i wpadła na pewien pomysł. - Na pewno Parkinson ich spróbuje! Już widzę jej minę! Ale i tak otworze to dopiero na miejscu. – Powiedziała i wrzuciła pakunek do kufra, który leżał otworzony na podłodze.
- Jak tam chcesz. To my idziemy. - Rzekł George i zniknęli za drzwiami.

Gin podeszła do szafy i otworzyła ją. Wyjęła z niej wszystkie ubrania i starannie poukładała w dużej walizce, aby wszystko się zmieściło. Po niespełna godzinie do jej pokoju wparował Ron.
- Nie umiesz pukać? – Spytała oburzona. Rudzielec wywrócił oczami, cofnął się i zapukał w drzwi, po czym wszedł.

- Lepiej? - Mruknął, a Ginny kiwnęła głową. - Śniadanie gotowe. – Powiedział.
- Niedługo przyjdę. - Pomachała ręką dla brata na znak, że ma wyjść. 
Kiedy drzwi się za nim zamknęły, dokończyła układać w kufrze, po czym zeszłą na dół, na schodach przeskakując co dwa stopnie. Przy stole siedzieli już wszyscy; cała jej rodzina, Hermiona i Harry. Pan Weasley był zaczytany w lekturze "Proroka Codziennego", a reszta gawędziła wesoło o nadchodzącym roku szkolnym.
- Cześć wam! – Ginny usiadła przy stole.
- Cześć! Jak tam się spało? – Spytała Hermiona, odrywając wzrok od Rona.
- Było całkiem dobrze, dopóki mama nie przerwała mi snu. - Tu spojrzała na Molly, która wyjątkowo się zaperzyła, po czym zniknęła w kuchni. - A u ciebie Harry? Jak się czujesz? – Popatrzyła teraz na czarnowłosego chłopaka, który siedział na przeciwko niej.
- Nie najgorzej. – Odpowiedział, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
- Śniadanie! - Krzyknął ucieszony Ron. 

Na stole pojawiły się talerze z posiłkiem i zaczęli jeść. Gdy skończyli, Ginny pobiegła się ubrać. Nałożyła dżinsy i ciemno-fioletową bluzkę na ramiączka. Do tego fioletowe trampki.
Zaciągnęła swój kufer na dół i ustawiła go wraz z resztą koło kominka. Siecią Fiuu mieli zamiar dostać się na peron.
Pani Weasley ucałowała wszystkich po kolei, a Ginny dodatkowo przycisnęła do piersi.
- Bądź ostrożna. - Wyszeptała.
- Spokojnie, mamo. Nic mi się nie stanie, Hogwart to najbezpieczniejsze miejsce na ziemi.- Odpowiedziała, odrobinę zażenowana. Ta sama gadka powtarzała się co roku.

- No przecież wiem, ale..
- Mamo. - Przerwała jej dziewczyna. - Tam, gdzie jest Albus Dumbledore, tam jestem bezpieczna. Wiesz o tym. - Dodała, odsuwając się od matki. - To do zobaczenia w Święta!
Chwyciła swój kufer i skierowała się w stronę kominka. 
- Piszcie do nas czasem! - Krzyknęła Pani Weasley, z uśmiechem patrząc, jak jej dzieci jedno za drugim znikało w szmaragdowych płomieniach.

- Mogę się dosiąść? 

Wzrok wszystkich skierował się w stronę drzwi ich przedziału. Stała tam Luna Lovegood, w lewej ręce trzymajac kufer, a w drugiej ściskając z tuzin magazynów jej ojca, zwanych powszechnie jako "Żongler".
- Jasne. – Odpowiedziała Hermiona, klepiąc miejsce obok siebie. 

 Przez następną godzinę, gawędzili wesoło o wakacjach i grali w eksplodującego durnia. W pewnej chwili Ginny poczuła lekki ucisk w żołądku, który z każdą chwilą przybierał na sile.
- Muszę wyjść. Źle się czuje. – Powiedziała, podnosząc się z siedzenia.
- Iść z tobą? – Spytała Grenger. Niemal zawsze trzymały się razem, kiedy nie spędzały czasy z Harrym i Ronem.
- Nie, dzięki. – Wyszła z przedziału i poszła do łazienki, która znajdywała się na drugim końcu pociągu. Po drodze mijała wagon ze ślizgonami.
- Co ty tu robisz Wesley? – Spytał zgryźliwy głos, po czym słychać było szuranie otwieranych drzwi przedziału. Malfoy, pomyślała.
- Idę do łazienki. – Powiedziała. - A poza tym, nie powinno Cię to interesować.
- Czemu tutaj? - Dopytywał się.
- Bo była najbliżej? - Spytała ironicznie.
- A czemu nie ma z tobą tej Granger? Zawsze trzymałyście się razem.
-Ugh, Malfoy, daj mi spokój. - Warknęła i poszła.